piątek, 11 lipca 2014

Lody, Pizza i Lody

W ramach ostatniego dnia urlopu brat, bratowa i bratanek postanowili mnie odwiedzić, żeby mi umilić samotne przedpołudnie.
Jako dobra gospodyni postanowiłam uraczyć ich plackiem. Przepis lekki, coś nowego, ale zapach piękny, tyleż owoców nawtykanych - wszystko pięknie i placor siedzi w piekarniku. Ogarniam kuchnię i nagle coś niepokojącego. Jako że ostatnio bawię się w małego piekarza (własny chleb nieoceniony), postanowiłam kupować ekomąkę od gospodarza, starego dziadunia z młyna. Dziaduś,  twierdzi, że jemu zdrowie służy, bo sam swoją mąką się żywi od dawna i ma misję uleczyć świat, więc sprzedaje wszystkie rodzaje ( czy to razowa czy biała czy graham, pszenna, żytnie nvm) po 3zł za kg. Wada - worki >10kg. Ale co tam, zużyje się. 


No i właśnie coś mi czarnego mignęło jak zamykałam moją pszenną mąkę. Wygrzebałam żuczka, zaraz google mi powie co to. Diagnoza: mącznik młynarek, ale napisane, że to larwy, a nie żuki żyją w mące. Zaglądam, przyglądam się, no nic tam nie ma, ale wysypałam trochę na talerz... No cóż... powiem tylko, że chleby były pyszne. 
Ciasto, worek od śmieci - poznajcie się. 
Gości przyjęłam lodami.
Potem w miłym geście zaprosili mnie na obiad na pizzę.Szybie sprawdzenie nóg czy mogę zdjąć leginsy i założyć sukienkę. No nie, nie mogę, także idę tak, jak jestem i czuję się jak z gołym tyłkiem. Kelner był przy naszym stoliku chyba 8 razy. "Czy na pewno pizza smakuje?" "Napoje nie za ciepłe?" "A dla dziecka napój nie za zimny?". Węszę dziwnie zwiększone zainteresowanie moim bratem. Na koniec pan kelner przynosi rachunek, podaje bratu, śmieje się z naszego żartu, który absolutnie nie jest śmieszny dla osób postronnych i oczywiście rachunek opatrzony dorysowaną "buźką" i dopiskiem "miłego dnia". Miłe, aczkolwiek dziwne.
No to co, po obiedzie czas na kolejne lody. Oczywiście zamawiam największą porcję jaka jest. Jemy sobie, rozmawiamy i nagle czuję "coś". Zapach jakby kobiecego krocza. Trochę byłam zawstydzona, bo pomyślałam, że to pewnie ja, w końcu w ciąży, na zewnątrz 35C także pocenie się jest również. Siedzę z nadzieją, że to jedynie mój wyczulony węch to czuje i stwierdzam, że zapach nasila się raz po raz i znów słabnie. To jednak nie był zapach kobiecego krocza. To był zapach wafelka od loda. Ach, witaj ciążowy węchu zmieniony hormonami. 

Wróciłam do domu, obejrzałam, jak dziecko może ułożyć się do porodu, przeraziłam się  ułożeniem twarzyczkowym ( na szczęście w internecie nie znalazłam tak strasznego rysunku, jak w mojej książce).
I tak o to minęło mi piątkowe przedpołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz